↑ Powrót do Nasze osiągnięcia

O naszych sukcesach piszą w gazecie!

Agata Kwilińska ( III TE), Małgorzata Przybielska ( I LOA) i Daniel Sulbiński ( II TOR) -to troje uczniów z naszej szkoły, którzy odnieśli sukces w Konkursie Literackim im. Leonarda Turkowskiego. Gratulacje!
Zachęcamy do przeczytania ich konkursowych tekstów :
I miejsce w kategorii „Poezja” – Agata Kwilińska 
II miejsce w kategorii „Poezja” – Małgorzata Przybielska
Wyróżnienie w kategorii „Proza” – Daniel Sulbiński 

                              AGATA KWILIŃSKA, I MIEJSCE W KATEGORII POEZJA      

Prawdziwa odwaga

-Dlaczego szepczesz?
-Boję się tych słów.

Nie wykażesz się odwagą skacząc ze skarpy w przejrzystą, głęboką wodę.

Jeżeli jesteś odważny
zacznij tańczyć w deszczu

Niech krople spływają po twoich wargach, włosach, po rozgrzanej skórze
Niech ubranie bezwstydnie przylega do ciała
Niech inni patrzą
Niech oceniają, bluzgają, obmawiają
Niech zazdroszczą
Wolności

Schematy, granice, normy
Myślisz, że tworzysz swoje życie?

Tylko czasem
nie zaśmiej się z nieprzyzwoitego żartu
To nieładnie

Nawet nie próbuj
Spojrzeć w oczy dłużej
I dłużej
I dłużej
Nie wypada

Skrytykuj
Kościół, dom, rodzinę

Podnieś głowę
Wyprostuj plecy
Uspokój oddech
Powiedz

Jestem piękna
Jestem lepszy od innych
Mam potrzeby z których nie muszę się tłumaczyć.
Chcę, mogę, dostanę.

Odważysz się?

Dar

Patrzę w Twoje oczy
pełne łez
i przeraża mnie, że czuję jedynie pustkę

Inni nie rozumieją
obojętność nie jest zła
ona pozwala przetrwać

Zajrzyj  w moją duszę
Zobacz
czyste zło zrodzone z prawdy i dobra
Usłysz
słowa, które miały za zadanie zranić
wciąż rozkoszuję się ich wyrafinowaniem…
Poczuj
smak krwi, kiedy przygryzam wargę by nie zacząć
by przestać
Krzyczeć

Dziś została jedynie
Obojętność

Nie licz
na przebaczenie
na zapomnienie
na mój żal

Jesteś prochem
ciemną doliną, którą muszę przejść

Już
nie widząc
nie słysząc
nie czując

Skostnieję.
Przetrwam.

DANIEL SULBIŃSKI, WYRÓŻNIENIE W KATEGORII PROZA
PRAWDZIWY  DETEKTYW
Zima pozbawiona śniegu. Szesnasta. Mgła nie ustępowała nawet na chwilę. Pozwalała na widzenie w odległości mniej więcej dziesięciu metrów. W drodze powrotnej do domu zastanawiałem się, czy to właśnie przez nią nie dostrzegam żadnych przechodniów, czy przez czysty zbieg okoliczności. Podobało mi się to. Przez chwilę poczułem się jak bohater filmu, którego nazwy właśnie zapomniałem. Pamiętałem tylko, że film był o mężczyźnie, który przeżył jakąś katastrofę. Był tylko on i jego pies… Czasami chciałbym być tobą, zaśmiałem się w duchu.
Schodziłem właśnie z górki, z małej, wydeptanej ścieżki między drzewami. Łamałem coraz to kolejne gałęzie, które stawały na mojej drodze. Było już ciemno. Do tej pory moje myśli świetnie zajmowały się innymi sprawami, ale wystarczy dopuścić choć na chwilę jakąś obawę, a niepokój weźmie górę. Tak się stało.
Pierwszy raz odkąd wszedłem do tego z pozoru małego lasku odwróciłem się. Teraz, przy każdej kolejnej próbie zaśnięcia w nocy, mam przed oczami tą wielką i ciemną posturę, która szybkim krokiem zbliżała się moją stronę. Zdążyłem tylko obrócić się w przeciwną stronę, kiedy czymś oberwałem. Ogromny ból i szum w uszach – jedyne co pamiętam.

Odzyskiwałem przytomność, ale ból nie ustępował. Nie mogłem złapać się za głowę. Byłem uwięziony w pieprzonym bagażniku.  Leżałem nieruchomo jeszcze przez chwilę, zanim uniosła się klapa i uderzył mnie nieopisany chłód zimna. Było zdecydowanie zimniej niż o tamtej porze, więc musiał być już środek nocy. Dokładnie między trzecią, a czwartą. Chłód zakłada nam kajdanki, a ciepło to klucz który nas wyzwala, pomyślałem.
Słysząc zbliżające się kroki zacząłem się ogromnie niepokoić, oczy z opętania wędrowały mi raz jedną stronę, raz w drugą. Znajdowałem się początkowym stadium nerwicy, co powodowało, że lęk z wielką łatwością przedostawał się do wnętrza mojego ciała. Dłonie zaczęły mi się całe trząść. Wciąż zadawałem sobie w myślach te same pytania. Setki tych samych pytań. Gdzie ja jestem?! Co tu się dzieję i dlaczego akurat ja?
Dwóch mężczyzn, ubranych na czarno wyciągnęło mnie i rzuciło na ziemię. Zacząłem krzyczeć, wzywałem o pomoc błagając o litość. Przecież ja nic nie zrobiłem! Wciąż wydzierałem się w ich stronę. Jeden z nich widząc moje zachowanie zakleił mi usta kilkoma warstwami mocnej taśmy.
– Teraz powoli wstaniesz i bez zbędnych ruchów pójdziesz z nami. – powiedział poirytowany nachylając się.
Było ciemno. Szedłem powoli, z nadzieją, że zyskam przy tym na czasie. Spoglądałem gwałtownie w coraz to inną stronę, próbując dostrzec coś co może pomóc mi w ucieczce lub wezwaniu pomocy. Ich ciężki oddech na karku nie pozwalał mi na racjonalne myślenie i opanowanie strachu. Gdzie oni mnie prowadzą? Jeśli chcieliby mnie zabić już dawno by to zrobili i uciekli, zastanawiałem się.
– Przyśpiesz – powiedział popychając mnie.
To tu. Wiedziałem, że w tym miejscu moja wędrówka się kończy. Zacząłem cały drżeć. Nie mogłem opanować ani jednej myśli. Choćby cząstki.
Krąg, wydeptana ziemia, wokół której były gęsto zasadzone drzewa. Po środku wielkie ognisko, oświetlające przestraszone, niektóre zapłakane twarze. Oni są w moim wieku, powiedziałem w myślach. Tu nic nie było przypadkowe. Dotarło do mnie, że to coś więcej niż zwykłe porwanie, o których się słyszy na co dzień. Coś większej wagi oraz bardzo dokładnie zorganizowane i przemyślane. Każdego z osobna, w tym mnie, stał i pilnował wyznaczony do tego wcześniej mężczyzna. Mieli na sobie czarne chusty, które odsłaniały im tylko oczy. Po pewnym czasie spośród drzew wyszło kilku kolejnych, ubranych całkowicie na czarno. Jeden z nich rzucił na ziemię wypchaną, skórzaną torbę.
– Zakładać! – krzyknął.
Podchodzili jeden po drugim zakładając na siebie maski. Maski, które z daleka przypominały te, które były noszone przez lekarzy podczas epidemii dżumy w Europie. Czarne z długimi i spiczastymi ptasimi dziobami. Po co?! Po co to wszystko?! Oni nie robią tego po raz pierwszy… wyszeptałem załamanym ze strachu głosem. Na odpowiedź długo nie musiałem wyczekiwać. Kiedy jednej z dziewczyn, leżącej niedaleko mnie kazano najpierw spojrzeć na twarz, a potem zadano jej kilka zdecydowanych ciosów nogą w brzuch, zrozumiałem jedno. Ludzie ci chcieli być tak zapamiętani. Chcieli, abyśmy już na zawsze zapamiętali ich zamaskowane twarze. Tak jak Czarna Śmierć kojarzona była z nieopisanym bólem, tak my mieliśmy zapamiętać ich mrożące dech w piersiach maski.

Po przebudzeniu doskwierało mnie niespotkane dotąd cierpienie. Czułem jakby wewnątrz mnie ktoś próbował związać mi żebra. Próbowałem się obrócić i rozejrzeć, ale nadaremnie. Ból przeszywał całe ciało. W miejscu gdzie się znalazłem nie docierało żadne światło. Nie widziałem nawet własnych dłoni. Słychać było tylko jakby pojękiwania. Łzy zaczęły mi powoli spływać po policzku. Przysłoniłem twarz rękoma, bojąc się, że ktoś usłyszy moje szlochanie.
– Halo? – rozległ się cichy głos naprzeciw mnie.
Przez pierwsze dziesięć sekund tłumaczyłem sobie, że tylko to tylko moja głowa, że przesłyszało mi się.
– Błagam… pomocy… ktokolwiek. – ponownie usłyszałem, tym razem przepełniony płaczem.
Od momentu kiedy odzyskałem przytomność minęło trzydzieści lub czterdzieści minut. Przez podobny okres czasu nasze oczy przyzwyczajają się do ciemności, czytałem o tym gdzieś, pomyślałem. Zaczynałem powoli dostrzegać kontury ścian i coś na wzór jakby półek.
– Halo. – powiedziałem cicho i niepewnie.
– Jezu! Pomóż mi! Proszę zrób coś… krwawię!  – wykrzyknął po chwili w moją stronę.
Zawsze w ciężkich chwilach swojego szybko pędzącego życia próbowałem odnaleźć jakiś punkt lub ostoję spokoju i opanowania. Wiedząc, że jest tutaj jeszcze ktoś prócz mnie i cierpi, musiałem to zrobić jak najlepiej potrafię.
– Co ci? Co się stało? Powiedz. Spokojnie. Nie krzycz, proszę… – odpowiedziałem.
– Nie wiem… nic nie pamiętam. Nie wytrzymam tak dłużej.  – powiedział ściszając swój głos i podkulając nogi do brzucha.
Widziałem już na tyle dobrze, aby określić gdzie się znajdujemy. Miejsce przypominało piwnicę. Po kątach stały stare skrzynki, a na nich kolejne. Przy bocznych ścianach znajdowały się puste półki, na których zazwyczaj stawią się słoiki. Podłoga była wilgotna, a w powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach jakby stęchlizny. Naprzeciw mnie znajdował się zlew, a obok niego na ścianie wisiał ogromny krzyż bez lewego ramienia z ukrzyżowanym Jezusem. Był tam też klęcznik, identyczny jak w kościele do którego kiedyś chodziłem. Warto jest w cokolwiek wierzyć będąc człowiekiem. To pozwala nam przetrwać kilka chwil dłużej, uniknąć paranoi i wewnętrznej zguby. Byłem takich myśli do momentu utraty bliskiej osoby. Gdy dzieje się to na twoich oczach, tracisz wiarę w siebie, w lepsze jutro i w wartości poznane dotychczas.
– Umrzemy. Nie chcę dziś umierać.  – wyszeptał chłopak, wysuwając swoją ociekającą krwią dłoń w moją stronę.
– Nie umrzemy. Słyszysz?
– Nie chcę…
– Mój brat już po nas jedzie. Trzymaj się. Jeszcze trochę…

Małgorzata Przybielska, II MIEJSCE W KATEGORII POEZJA

Przeźroczysta ciecz wypala ślady na mych policzkach, a oczy pokrywa warstwa szkła.
Na moim ciele pojawiają się liczne motyle.
Każdemu po kolei wyrywam jego delikatne skrzydełka.
Moje ciało przeszywa ten tak dobrze znany mi, okrutny ból.
Odczuwam ulgę, czując, jak moje żebra powiększają się.
Palce same kierują się w stronę resztek pozostałych z motyli.
Z ich małych ciałek wypływa szkarłatne wino.

Katarzyna Zagajewska-Sycz